Łęki Dolne: Kronika dworów szlacheckich zebrana na 50. letnią rocznicę smutnych wypadków lutego

Źródło: polona.pl Stefan Dembiński, „Rok 1846: Kronika dworów szlacheckich zebrana na 50. letnią rocznicę smutnych wypadków lutego”, Jasło 1896


Łęki dolne


(Starzeński.)


(o milkę od Pilzna położone w kierunku Tarnowa, po stronie południowej gościńca pilzneńsko-tarnowskiego, należały w r. 1846 do p. Tytusa Bobrowskiego, gdy sąsiednie Łęki górne własnością były Karola Bobrowskiego).


Opowiadanie p. Tytusa Bobrowskiego


Powróciwszy do kraju dla załatwienia spraw majątkowych z Neapolu, byłem dla spraw w tabuli we Lwowie, zkąd do Tarnowa przybyłem. Tu dowiedziałem się od brata mego ciotecznego Bronisława Starzeńskiego o ruchu, jaki przygotowano, tu też widziałem braci hr. Wiesiołowskich i spotkałem brata mego Adolfa, młodziana 20-letniego, który pod wpływem Prospera Konopki do ruchu się przyłączał, pomimo że rozumiał, że niedorzeczność popełnia. Zginął on w Brniu, przyczem 30000 złr. jakie miał przy sobie, chłopi zabrali; Starzeński zaś nie chcąc wpaść w ręce zgrai chłopskiej, wystrzałem z pistoletu życie sobie odebrał.

Wezwany przez oficera jakiegoś, który do mej stancyi w hotelu wszedł w asystencyi żołnierza, opuściłem Tarnów i wyjechałem do majątku mego, do Łęk. Że dom był pusty, zimno i zawierucha na polu, dałem polecenie ogrzania niezamieszkanych pokoi, a sam dla złej drogi konno ze służącym puściłem się do Łęk górnych. Tam zastałem Tomasza Romera, szwagra p. Karola Bobr., obaj bowiem mieli za żony Lubienieckie. Mówili tu o przygotowującym się wybuchu i sygnałowego wyglądali od strony Tarnowa ognia, o niebezpieczeństwie wszakże jakiemkolwiek nikomu się nie śniło. Wieczorem opuścił Łęki gorzelnik pana Karola, zawiadomiwszy o tem i zażądawszy, by mu tenże dał koni do Dębicy, co się też i stało. We dworze w Łękach dawnych zborze czy kollegiacie aryańskiej, dziwnej budowli, w której skrytkach późniejszy właściciel p. Pruszyński znalazł srebra kościelne, mieszkała sama pani karolowa z podrastającemi córkami, p. Karol zaś mieszkał obok w oficynie, gdzie też broń jego myśliwska była. Ponieważ mnie na noc zostać kazano, miałem spać właśnie w pokoju p. Karola wraz z Tomaszem Romerem. Spać poszliśmy, ale zasnąć nie mogliśmy, zanadto bowiem wzruszyły nas niepokojące wieści.

U mnie w chwili wyjazdu do Łęk górnych nic nie wróżyło zbliżającej się burzy, chłopi młócili do wieczora, i dopiero powracający ztamtąd służący mój oznajmił mi, że chłopi po lasach kryć się mają przed Polakami, i że ostatni dzień byli na robocie we dworze. Zaniepokojeni zaledwie po północy zaczęliśmy usypiać, gdy w tem na wpół sennych rozbudził niezwykły o tej porze ruch na dziedzińcu i pukanie do drzwi i okien. Zobaczywszy pełno na dziedzińcu chłopów, pytam: czego chcecie?”, na co oni nam odpowiedzieli: „niech nas panowie puszczą, bo się zanosi na różności, to się z panami rozmówić chcemy”. Po naradzie z Romerem ubrawszy się naprędce, otworzyłem. Wszedłszy zabrali broń myśliwską p. Karola, moje krucice, i na przedstawienia nasze by się rozeszli do domów, gdyż im nic nie grozi, opuścili podwórze, lecz w jakie pół godziny powrócili i stukając do drzwi i okien otwierać kazali. Otworzyłem drzwi, a na ponowne zapytanie czegoby chcieli, każą nam się zbierać. Bezbronni nie mogliśmy myśleć o stawieniu oporu, tem więcej, że dziedziniec pełny był chłopstwa uzbrojonego w widły, cepy i t. p. Wyszliśmy tedy na dziedziniec, zaczem nam kazali iść z sobą, pomimo że mnie jako sąsiada Łęk, a T. Romera jako szwagra Bobrowskiego znali, a zatem wiedzieli, że emisaryuszami, których starostwo chwytać polecało, być nie możemy. Państwo Karolowie przyglądali się z okien swego mieszkania tej scenie, lecz pomódz nam nie mogli. W połowie dziedzińca uwolniłem się od chłopa, który mnie chwytał za ręce uderzeniem go w twarz, a że nas rzekomo brali ze sobą, byśmy ich bronili od napadu panów, chciałem by mi podano konia, czego wszakże odmówili niedowierzając zapewne. Popychając nas sobą, wprowadzili nas tak na drogę z dworu ku karczmie wiodącą. Gdyśmy się ku niej posuwali, nadbiegł od strony Pilzna tłum chłopów wołając: „pobić panów” bo już burmistrza w Pilźnie zamordowano. Wepchano nas do pobliskiej karczmy i tu sądząc, że ułagodzę wzburzone umysły, kazałem rozdawać wódkę i tytoń. Temczasem zajechały sanki przed bramę i wprowadzono do karczmy ekonoma i pisarza ze Źwiernika. Kiedy ich bić poczęli, starałem się ich odwieść od tego, lecz na moje uwagi odpowiedzieli mi: „niech się pan nie mięsza, my wiemy co robimy”, tak samo nie usłuchali księdza, który z monstracyą przyszedł był do karczmy, wołając nań: „idź sobie, księdza tu nie potrzeba”. Coraz więcej przybywało chłopstwa, między nimi urlopników, co raz trudniejszem wobec obcych zupełnie, było nasze położenie, tem więcej, że już jakiś który się na herszta narzucał, buntować począł. Obiecałem dać znaczną nagrodę, jeżeli nam nic nie zrobią, poczem za poradą tego przywódcy, postanowiono wyprawić poselstwo do starosty z zapytaniem, co robić mają? co świadczy o tem, w jakim relacyach byli ze starostwem. Po czterech godzinach wrócili posłowie mówiąc, jakoby starosta polecił odstawić panów do Tarnowa „ale z honorem”. Dałem im wówczas sakiewkę z kilkudziesięcioma reńskiemi, i temu prawdopodobnie zawdzięczam życie. W chwili kiedy się czułem bezpiecznym, nowy tłum wpada do karczmy wołając; „koniec im zrobić” i jeden z nowoprzybyłych uderza mnie siekierą w głowę tak, że bezprzytomny upadłem na ziemię, przyczem mi peruka z głowy spadła, co nie znających jej, niemało zdziwiło i przeraziło nosiłem zaś perukę będąc młodym dla tem silniejszego porostu, krótko ostrzyżonej głowy). Ponieważ temczasem podjechały sanie, które nas wieść miały do Tarnowa, zatem umieszczają na nich Romera, a i mnie też wloką jako bezprzytomnego do nich za nogi ciągnąć w ten sposób ze schodów sześciu, o które tłukłem wleczony tak, głową. Ściągnąwszy buty i futro, umieścili mnie w saniach, a na prośby moje rozluźnili postronki krępujące ręce. Sanki ruszyły otoczone chłopstwem. Po drodze stają przy każdej karczmie, a w Szynwaldzie zaczęli tych co byli na saniach młócić cepami tak, że mnie leżącego na spodzie krew i mózg oblewa. W drodze spotykamy nowe tłumy idące od Tarnowa, które po danej odpowiedzi że wiozą Tytusa, mówią im, że w Tarnowie tylko uszy oberżnięte przyjmują. Na drodze przy rogatce do Lisiej góry spotykamy stojącego na straży szwoleżera, a że poznałem w nim służącego hr. Festeticsa z Pilzna, wołam nań: „ratuj mnie”. Zapewnia mnie, że mi tu już nic nie zrobią, ale sam dla mnie nic nie zrobi, a tu właśnie ten sam, który mnie siekierą uderzył, chciał mnie dobić. Nie wiem czemu zawdzięczam, że tego nie zrobił. Przy wjeździe do Tarnowa plwało na nas żydowskie pospólstwo.

Kiedy mnie z sanek wydobyli, przedstawiłem się burmistrzowi, który był w tej chwili przy saniach, poczem polecił mnie wieść pod Dęba (hotel) i oddać furjerowi. Przy wejściu uderzył mnie stojący na straży żołnierz w plecy kolbą od karabina, a chłop zamiast mnie uderza tego, który mnie prowadził tak silnie, że się przewrócił. Prowadzono mnie jak dzikie zwierzę na sznurze. Wchodząc na schody, spotkałem słynnego komisarza Leśniewicza. Wprowadzono mnie do sali pełnej rannych, a że po omyciu ran nie chciałem iść do szpitala, odesłano mnie pod Nr. 3 i zamknięto. Było nas w tej izdebce z 16, tak że siedząc na ziemi przepędziłem noc, bo położyć się nie było możebnem. Pomiędzy uwięzionymi był ogrodnik ks. Sanguszki Wła., Suski mandataryusz, i Głód karbownik Karola Kotarskiego. Przesiedziałem 7 miesięcy nie pociągany do protokołu, nie wiedząc za co siedzę.

Udawania się do Lażańskiego i Ottawy na nic się nie przydały, dopiero wstawienie się ks. Jerzego Lubomirskiego do hr. Thuna miało ten skutek, że na jego wstawisnie się, Krieg mnie wypuścić polecił.

Zacny Lażański kazał nam zabrać zrobione z chleba szachy, i nie pozwolił doręczać listów, – cześć jego pamięci!

Zarządcą łęk dolnych, majątku Tytusa Bobrowskiego, był Piotr Olszewski ożeniony z Katarzyną Rozenbusch. Na wiadomość, że chłopi na las się rzucili, udał się Olszewski do lasu, i tu przez leśnego Kotlarza chłopom wydany, z rozkazu herszta Paprockiego do karczmy do Łęk górnych został odprowadzony i tam zamordowany. Córkę Olszewskiego Pauliną, która wstępu do chorej matki broniła, dwa razy chłopi kosą zranili.

Z dworskich oficyalistów Eustachy Szumański gorzelnik i pisarz Gorecki szczęśliwie dostali się na Spielberg.

Z dzieci Piotr Olszewskiego, syn Stanisław był inspektorem szkół ludowych we Lwowie, Józef sekretarzem starostwa jest w Przemyślu, Antoni właściciel folwarku mieszka w kołomyjskiem, Bronisław dyrektorem był szkół w Krakowie, Marya wyszła za Steczkowskiego inspektora szkół w Rzeszowie, Paulina za Niemczewskiego.

Poszukiwanie korzeni

Pilzneńskie szkoły w archiwach

Archiwa Państwowe przechowują w swoich zbiorach kilometry dokumentów szkolnych. Wśród dostępnych źródeł znajdują się dokumenty administracyjne, kroniki szkolne, katalogi ocen…

Artykuły historyczne

© 2022-2024 Stowarzyszenie Genealogiczne Ziemi Pilzneńskiej TERRA PILSNENSIS